Miłego dnia wszystkim :)

Dzisiejszy wpis jest bardzo spontaniczny. Po prostu pomyślałem, że podzielę się z wami czymś rozweselającym. Nie wszystko to jest dobrą muzyką, ale daję trochę radości. 🙂

Śpiewająca Papuga:

Kate Bush:

 

Mógłbym tu wkleić praktycznie dowolny utwór Kate Bush. Jej twórczość jest dla mnie perfekcyjna od pierwszego do ostatniego albumu. Prawdopodobnie nigdy nie pojawi się na tym blogu recenzja żadnej z jej płyt, bo skończyłoby się się na tym, że dałbym ocenę 13 w dziesięciopunktowej skali. :). Uwielbiam ją.

The Pixies Monkey gone to heven

Bardzo przyjemny, żywy utwór z interesującym, zabawnym tekstem. Wokale, męski i kobiecy, pięknie się uzupełniają. Prawdopodobnie pojawi się tu kiedyś dłuższy tekst o twórczości tego zespołu, bo jest o czym pisać. Polecam cały album!

Madonna: Material girl

Uważam, że to strasznie tandetna piosenka i ma w sobie wszystko co najgorsze w latach 80, ale paradoksalnie bardzo ją lubię. Takie guilty pleasure (grzeszna przyjemność). Co poradzę :/ Będzie tu jeszcze kilka takich kompozycji.

Phoenix: Lisztomania

Bardzo rytmiczny, lekki indie pop. Łatwo się tego słucha i jest bardzo przyjemne (według mnie przynajmniej).

The Beach boys: God only Knows

Tak zdarza mi się słuchać TBB. Tak, naprawdę.

Guns n’ roses: Shotgun blues

Tekst nie jest najwyższych lotów, delikatnie mówiąc, ale muzyka to bardzo pozytywna. Prosty, radosny rockowy kawałek. Tyle i aż tyle.:) Sam zespół zna prawie każdy. Nie muszę się rozpisywać.

Dystopia- ocena dyskografii

Siedzę przed monitorem, piję espresso czarne niczym wieczorne niebo i powoli zasypiam. Zasypiam słuchając kolejnych dem polskiego projektu muzycznego Dystopia, grającego coś co można opisać jako fuzje Black metalu z doom metalem. Jego twórcą jest Wojsław współodpowiedzialny za powstanie, znacznie bardziej znanego, zespołu Wędrujący Wiatr.

Słowo dystopia jest przeciwieństwem utopii-miejscem złym, wrogim człowiekowi. A jaka jest muzyka Polaka, zawarta na dwóch demach i jednym mini albumie? W większości zła- i nie mam tu na myśli „przesiąknięta czystym złem”, czy innych sloganów, których można by użyć do promocji nowej płyty dziadków ze Slayera czy innej znanej kapeli metalowej. Dema są, jak to dema, nagrane w słabej jakości, ale niestety wkład artystyczny jest proporcjonalny do tego włożonego w produkcję. Większość tych utworów jest, moim zdaniem, monotonna, nieprzemyślana i pozbawiona jakiejś wyraźnej struktury. Jeżeli już takowa się pojawia to jest oparta o proste elementy ambientowe, rytmiczną perkusję i szum produkowany przez różne efekty gitarowe.
Tak to wygląda. A gdy przyjrzymy się bliżej poszczególnym elementom: próby tworzenia jakichś harmonii, pojawiający się co jakiś czas bełkot i partie wokalne w ogóle, to robi się tak źle, że od tego momentu może być tylko lepiej. No i jest ( troszkę) lepiej. Po trzech demach wartych tyle co obietnice wyborcze pojawia się EPka, która zbierając co lepsze fragmenty dem tworzy z nich coś, co przy odrobinie niezdrowego optymizmu, można nawet nazwać muzyką. 😉
Tytułowy There Is Only Snow and Mist zawiera kilka dość przyjemnych typowo Black metalowych riffów i interesujący motyw przewodni zagrany chyba na syntezatorze. Można posłuchać, ale nie ma tu niczego czego nie zrobiłby ktoś inny tylko lepiej. Poza tym wieje tu nudą. Taki upośledzony Nortt w wersji easy listening. Prawie 12 minut depressive Black metalu. To już samo w sobie zniechęca. Jesiotr drugiej świeżości… meh.
The Absence dzieli charakter z utworami zawartymi na demach. Luźna konstrukcja utrzymywana głównie przez perkusję- tutaj w przeciwieństwie do dem słychać ją aż zbyt wyrażnie- oniryczny charakter. Pod koniec bardzo pozytywnie zaskakuje wyłaniający się nagle z tej sennej próżni prosty, ale potężny riff. W Tele słychać też chyba chóralne wokale. W każdym razie coś pod koniec utworu wspiera całą melodię i pozytywnie wpływa na mój odbiór całości Gdyby produkcja była dobra to bym to stwierdził, ale nie oczekujmy zbyt wiele od „prawdziwego metalowego podziemia”. Można, ale czy to jest aż tak dobre żeby przykuć uwagę na ponad 11 minut? Uważam, że nie.
September(You were my demise) zamyka album. Jest najkrótszym utworem na płycie. Kompozycja w całości zaliczająca się do muzyki elektronicznej, pozbawiona jakichkolwiek elementów metalu i, paradoksalnie, najlepsza ze wszystkich (zapewne ze względu na krótki czas trwania).
Przesłuchanie tej płyty zabrało mi 34 minuty życia i uczyniło uboższym o dwie filiżanki kawy.
Wiecie co? To była cholernie dobra kawa. Żałuję tylko, że nie wypiłem jej przy lepszej muzyce. Gdyby nie ona byłby to czas stracony.
Dystopia to śmieć znaleziony w szambie Internetu. Nie warto na tę muzykę marnować miejsca na dysku.
Moja ocena: 2,5/10

Dzieci Mistrza Rzeczywistości- recenzja Bitchcraft

Bitchcraft to polscy reprezentanci sceny stoner doom metalowej. Najbardziej znanymi zespołami grającymi w tych klimatach są Sleep i Electric Wizzard, ale same korzenie stoner metalu sięgają wczesnej twórczości ojców metalu czyli Black Sabbath, a w szczególności ich słynnego Master of reality.

Mamy tu więc powolne riffy, wszechobecny efekt fuzz, nawiązania do narkotyków i czarnej magii, charakterystycznie zniekształcony wokal i jeszcze więcej efektu fuzz nałożonego na gitary. Utwory to długie rytmiczne ściany dźwięku. Same riffy może jakieś specjalne nie są, ale bardzo solidne, dobrze się ich słucha i to wystarczy. Ten opis, moim zdaniem, pasuję zarówno do całego albumu jak i do otwierającego go not the one.

Szczególnie podoba mi się solówka, która zaczyna się w The stoned one w okolicach 6:20. Ten utwór wyróżnia się, rozmachem na tle pozostałej trójki. Wszystko do siebie pasuje, nic nie odstaje jakością, a jeżeli tak jest, to w pozytywnym znaczeniu.

W acid dream pojawia  się wyraźna, ciekawa perkusja, a solówka gitarowa mogłaby z powodzeniem trafić na jeden z flagowych albumów BS ( a może głoszę herezje J). Towarzyszy jej bardzo melodyjna partia wokalna i szkoda tylko, że muzycy nie pokusili się o znacznie czystszą produkcję w takich momentach. Główny riff się sprawdza i ciągnie całą kompozycję do przodu, ale nie jest zbyt odkrywczy i myślę, że tych poznańskich fanów retro horrorów i muzyki z lat 70 stać na znacznie więcej.

Mouth of a cave kojarzy mi się trochę z twórczością  Solitude Aeturnus z okresu Through the darkest hour. Oczywiście bez operowych technik wokalnych. Właśnie, tak jak wspominałem wcześniej, produkcja wokalu mogłaby się różnić od tego jak potraktowano inne instrumenty (nie być aż tak retro), ale taką widać mięli wizję.

Bitchcraft swoim albumem, który pożycza imię od swojego zespołu-matki (suki? :P) udowadnia, że nie jest ani odrobinę gorszy od innych zespołów, podążających ścieżką wytyczoną w pradawnych czasach przez Tonyego  Iommiego takich jak, orchid czy nawet Windhand, tylko potrzebują jeszcze trochę czasu. Mam cichą nadzieję, że kiedyś wydadzą coś naprawdę spektakularnego.

Według mnie album to kawałek naprawdę dobrze przemyślanego staro szkolnego doom metalu, który zasługuję na większy rozgłos, a jest co rozgłaszać, bo muzyka to naprawdę głośna.

Miłego słuchania.

Moja ocena: 7,5/10.

 

 

Nie wiem…

.. czy kiedykolwiek znajdzie się na tym blogu wpis, który uznam za wartościowy. Czy kiedykolwiek dokonam czegoś co w jakikolwiek sposób zrekompensuje mi włorzny weń wysiłek. Czy jestem zdolny do wywarcia jakiegoś pozytywnego wpływu na otaczający mnie świat.

Zabrzmi to tantetnie i zdaję sobie z tego sprawę, ale często myślę o swoim umyśle jako więzieniu bez wyjścia.Czuję się zależny, ograniczony, zagubiony, samotny.

Nie wiem, co chcę, ani co powinienem robić w życiu. Nie wiem jak i czy mogę pomóc bliskiej mi osobie. W końcu, nie mam pojęcia jak pomóc samemu sobie.